piątek, 20 czerwca 2014

Poczekaj Kiedyś Przyjedzie

Poczekaj Kiedyś Przyjedzie
czyli komedia komunikacyjna w trzech aktach

jeszcze nieskończona

Akt I

Dwa lata temu wymyśliłem, że będzie dobrze po Przechadzce wrócić dzień później. Wtedy pomysł był taki by po jej zakończeniu zobaczyć jeszcze kilka rzeczy, a następnego dnia popłynąć statkiem przez Zatokę. W tym roku pomyślałem podobnie, chociaż statek nie był już w planach. Za to niedziela miała być pierwszym dniem kursowania pociągów po świeżo wyremontowanej linii do Helu.

Pociąg z Jastarni, wg rozkładu, miał odjechać o 9.36. Zatem kilka minut po dziewiątej pożegnałem się z gospodarzami kwatery i udałem się na stację w Jastarni. Wszedłem na nowiutki peron, na którym oczekiwały już grupy podróżnych. Sam peron bardzo nowy, nawet jeszcze nie wszystkie elementy wyposażenia zostały zamontowane, natomiast jego otoczenie było jeszcze mocno rozgrzebane - brakowało nawet jednego toru.


W pewnym momencie podszedł do mnie starszy mężczyzna:

- Jak pan myśli, pociąg przyjedzie?
- Ma przyjechać. W ostatnich dniach w kółko jeździły drezyny, to czemu miałby nie przyjechać?
- Wie pan, ja wyjeżdżam dopiero jutro, ale jakoś nie mogę w to uwierzyć. Dlatego dzisiaj przyszedłem zobaczyć czy rzeczywiście przyjedzie.

Czas szybko płynął, nastała godzina odjazdu, a szynobusu ani widu, ani słychu. Minutę później odezwał się megafon:

- Opóźniony pociąg Regio z Gdyni do Helu wjedzie na tor...
- Z Gdyni do Helu? Dobrze usłyszałem? - zacząłem się zastanawiać. - Jeśli rzeczywiście tak będzie, to co zrobić - myślę - wsiąść i pojechać do Helu? Nie, sfilmuję wjazd. To w końcu prawie historyczny moment.


Minąłem ludzi czekających na pociąg i stanąłem w połowie peronu z telefonem w dłoni. Skoro ma zaraz wjechać, to powinno być słyszalne Rp1 sprzed któregoś przejść przez tory. Włączyłem nagrywanie i czekam. I czekam... Włączyłem pauzę. Po chwili rzeczywiście z oddali dało się słyszeć sygnał baczność.

- Pewnie rusza z Jastarni Wczasy - pomyślałem.

Ponownie uruchomiłem nagrywanie i czekałem. W szybach budynku stojącego przy torach zaczęły odbijać się światła szynobusu.

- Zaraz wjedzie! - pomyślałem zastanawiając się jak dalej będę go filmował i czy wiatr zbyt głośno nie będzie huczał na nagraniu.

Po chwili pojawił się sam szynobus. Majestatycznie dojechał do peronu, przejechał całą jego długość i... zatrzymał się kawałek za nim.

- I co, teraz będzie cofał? - pomyślałem zdziwiony - Tak w ogóle, to chyba w środku nie było pasażerów. - zdziwienie moje i innych oczekujących rosło.

Tymczasem szynobus postał chwilę i mimo czerwonego światła na semaforze wyjazdowym pojechał dalej.



Staliśmy wszyscy zadziwieni zaistniałą sytuacją licząc w myślach ile czasu zajmie mu dojazd do Helu, powrót do Jastarni i czy zdążymy na kolejne połączenia, które mamy zaplanowane.
Gdy już trochę oswoiłem się z tym co się dzieje sięgnąłem do kieszeni po krówkę, która jeszcze została mi z Przechadzki. Odwinąłem ją z papierka i już go chciałem wyrzucić do kosza, gdy zorientowałem się, że kosza nie ma. Znaczy jest, ale bez dna.


- Opóźniony pociąg z Helu do Gdyni - z kolejnego zdziwienia wyrwał mnie głos megafonu - przyjedzie z opóźnieniem około 50 minut.

- To już za jakieś 20 minut, miałem dwie i pół godziny zapasu w Gdyni - zdążę. No trudno, znów nie zobaczę Kępy Redłowskiej z góry. Dobrze, że chociaż wczoraj poszedłem do kościoła, to nie muszę się już dzisiaj martwić czy zdążę. - pomyślałem. Jednocześnie kątem oka zauważyłem dwóch mężczyzn, którzy wysiedli z białej półciężarówki.

- Uwaga ... z powodu ... na odcinku ... wprowadza się zastępczą komunikację autobusową. - znów odezwał się megafon.

- Tylko co on powiedział? - Stałem akurat trochę zbyt daleko od opuszczonego budynku stacyjnego i nie usłyszałem zbyt wyraźnie.

Ludzie na peronie zaczęli się miotać, dzwonić do znajomych. Idąc do tablicy z rozkładem zauważyłem, że kosze już mają wypełnienie - to pewnie ci dwaj goście przywieźli.


Znalazłem numer do informacji kolejowej i wystukałem go telefonie - Rozmowa kosztuje złoty z groszami plus VAT - usłyszałem. Rozłączyłem się czym prędzej - To ogólna informacja - i tak nic nie będą wiedzieć. W telefonie odnalazłem biuro numerów - Rozmowa kosztuje złoty pięćdziesiąt plus VAT - usłyszałem. Złorzecząc w myślach zagryzłem zęby i poczekałem na połączenie.

- Dzień dobry. Czy może mi pani podać numer do dyżurnego ruchu kolejowego w Gdyni?
- Nie mam takiego wpisu. Z jaką spółką chce pan rozmawiać, Intercity, Przewozy Regionalne...?
- Polskie Linie Kolejowe.

Dostałem dwa numery i dzwonię:

- Nie ma takiego numeru - usłyszałem w słuchawce.

Wykręciłem drugi i tym razem odezwał się kobiecy głos. Opisałem sytuację na stacji i zapytałem jak to jest z tą komunikacją autobusową. Pani odpowiedziała:

- Z tego co wiem, to pociągi już jeżdżą. Ale powinien pan zadzwonić do jakiegoś dyżurnego bliżej siebie.
- Czy może mi pani dać numer do Władysławowa?
- Nie mam.
- To może do Redy?
- Też nie mam. Wie pan, my tu bardzo biedni jesteśmy i nie mamy żadnych numerów.
- ???????
- Ale mogę dać panu do dyżurnego piętro wyżej.

W słuchawce odezwał się kolejny kobiecy głos, w którego tle słychać było zapowiadanie pociągów na stacji. Znów opowiedziałem co się stało w Jastarni. Pani szybko odpowiedziała:

- Rzeczywiście, została wprowadzona komunikacja zastępcza i, z tego co wiem, to autobus wyjechał już z Juraty.

Stojącym koło mnie niedoszłym pasażerom przekazałem zasłyszane słowa i ruszyłem w stronę przystanku autobusowego przypominając sobie gdzie on jest. Jednocześnie po głowie zaczęły mi chodzić słowa piosenki Kaczmarskiego "uwierzyliśmy megafonom"...



Akt II

Na przystanek doszliśmy we dwóch z jednym z oczekujących. Ludzi na przystanku żadnych nie widać, autobusu również. Rozkład komunikacji zastępczej, który jeszcze wczoraj wisiał, już został zerwany. Patrzymy na rozkłady busów - prawie nic nie jeździ w niedzielę. Zastanawiamy się też skąd dyżurna w Gdyni wiedziała, że autobus już wyjechał z Juraty i skąd w ogóle ten autobus się tam wziął. Doszliśmy do wniosku, że mogła to nam podać tylko na podstawie rozkładu, który obowiązywał jeszcze wczoraj.


Minęły kolejne minuty i przyszli kolejni podróżni. Jedna z pań zaczęła zastanawiać się nad wzięciem taksówki. Stwierdziłem, że to dobry pomysł i że jeśli cena będzie sensowna to się dołączę. Zadzwoniła pod jakiś numer i dowiedziała się, że za cztery osoby kierowca weźmie 150 zł. Zgłosiło się jeszcze trzech chętnych, więc taksówka zrobiła się zbyt mała. Na słupku przystankowym jednak było dużo naklejek z numerami przewoźników.


Wypatrzyłem numer zilustrowany dużym samochodem. Pani znów zadzwoniła, jednak jej rozmówca powiedział, że on nie pojedzie, ale podał numer do kolegi. Kobieta znów wybrała numer. Jednak nikt nie odebrał.

- Pewnie jest w kościele - zgodnie orzekliśmy. Jednak po chwili odezwał się dzwonek telefonu.
- Oddzwania - stwierdziła pani.
- Dzień dobry, za ile może pan przewieźć pięć osób z bagażami z Jastarni do Gdyni? ... Za 170 złotych? ... Świetnie. ... To kiedy może pan być? ... Za siedem minut? Możemy poczekać nawet dziesięć. ... Czym pan przyjedzie? Bordową nyską?
- Nyską? - zrobiłem wielkie oczy mieszając zdziwienie z przerażeniem. Pani rozmawiała dalej:
- Nie nyską tylko nissanem? Może być nissan. ... Aaaa, mercedes? ... Pan powiedział mercedes, a ja zrozumiałam nyska. - uśmiechnęła się pani. - To czekamy.

Minęło pięć minut, siedem, dziesięć, piętnaście, a busa nie widać. Tym razem pani oddzwoniła:

- Stoimy na przystanku i wciąż nie widać tego bordowego mercedesa. ... Teraz pan zrozumiał nyska? A ja powiedziałam mercedesa. Widzi pan, mercedes przez telefon brzmi jak nyska. ... Zaraz przyjedzie? ... Czekamy.

I rzeczywiście, po chwili na przystanek podjechał bordowy mercedes. Kierowca wysiadł, zapakował nasze bagaże i ruszyliśmy w drogę do Gdyni.

- To mówicie państwo, że pociąg nie przyjechał? I że znów komunikację zastępczą wprowadzili? A ja wczoraj wieczorem rozmawiałem z burmistrzem i mówił, że pociągi na sto procent będą jeździć. O, nawet mam sms od niego.

Kawałek za Swarzewem zobaczyliśmy jadący w stronę Helu szynobus. Tym razem pełen pasażerów. Podczas drogi okazało się, że wszyscy będziemy jechać tym samym pociągiem - o 13.31. Do Gdyni dojechaliśmy godzinę wcześniej. Kierując się doświadczeniem ostatnich godzin, mimo że w pociągu miał być Wars, na dworcu poszedłem wypróbować nowego McDonalda. Fajne są te automaty do zamawiania. Można bardzo dokładnie skompletować swoje zamówienie, włączając w to rodzaj i liczbę torebek cukru do herbaty.

Akt III

Gdy zbliżała się godzina odjazdu udałem się na peron. Na sąsiednim torze czekała Dziewiątka w malowaniu IC. - Pewnie do mojego pociągu, żeby szybko pojechać do Warszawy i później przez CMK - pomyślałem.


Mój wagon miał być na początku składu, ale chyba piąty. Gdy pociąg się zatrzymał odnalazłem wagon i wsiadając zorientowałem się, że to taki bieda-bezprzedziałowy, jakim kiedyś jechałem ze Szczecina. Nie wspominam tamtej podróży zbyt dobrze. Było gorąco, bez klimy, z tłumem ludzi stojących nad głową i jeszcze bez gniazdek elektrycznych. Na razie jednak nie było źle. Pociąg przyjechał z Kołobrzegu praktycznie pusty. Mimo otwartych okien działał nawet jakiś chłodny nawiew. Gdy usiadłem zorientowałem się, że zapomniałem kupić sobie czegoś do czytania. Nie ma gniazdek, to będę musiał oszczędzać komórkę by wytrzymała drogę do domu. Zadzwoniłem do Kuby myśląc, że może jakimś dziwnym trafem będzie w okolicach gdańskiego dworca i podrzuci mi Politykę do pociągu. Niestety był zbyt daleko. Do Jasia wysłałem wyniki wczorajszego Lotto, może dojedzie do domu już jako milioner. Co prawda Ania była już w domu, ale może jeszcze nie miała kiedy sprawdzić wyników losowania. Na kolejnych trójmiejskich stacjach wagon zaczął się zapełniać. Po drugiej stronie przejścia usiadła kobieta z mężczyzną, którym strasznie dyrygowała, a on bez słowa wypełniał jej polecania. Coraz więcej osób wsiadało do wagonu. Pomyślałem, że obok mnie mogłaby usiąść jakaś sympatyczna dziewczyna. W pewnym momencie usłyszałem nad swoją głową kobiecy głos pytający gdzie jest 51. Powiedziałem, że obok mnie. Spojrzała na mnie zajmując miejsce, a ja pomyślałem, że o kogoś takiego mi chodziło.

Nie miałem nic do czytania, nie było gniazdek by doładować telefon - postanowiłem spróbować się przespać. Zasnąłem dosyć szybko, ale nie mogłem znaleźć wygodnej pozycji. Raz drzemałem oparty o fotel, raz pochylony do przodu. W bieda-bezprzedziałowym fotele są sztywne i nie da się ich odchylić. To świetny pomysł, żeby puszczać takie wagony w pociągu jadącym przez całą Polskę. W pewnym momencie dziewczyna sięgnęła do swojej torebki i podała mi poduszkę podróżną. Włożyłem ją na szyję i zrobiło mi się zdecydowanie wygodniej. Pewnie jakbym nie wracał z wędrówki z plecakiem to miałbym swoją, a tak moją szyję ratowała współpasażerka. Nie wiem jak długo spałem, ale w końcu zrobiło mi się zbyt ciepło i się obudziłem. Wdzięczny oddałem poduszkę i ryzykując rozładowanie telefonu zacząłem słuchać ks. Stryczka.

Z kilkunastominutowym opóźnieniem dojechaliśmy do Iławy. Po kilku minutach postoju usłyszeliśmy głos konduktora:

- Na stacji w Iławie pociąg doznał 40 minut opóźnienia.

Po kolejnych kilkunastu minutach usłyszeliśmy, że opóźnienie zwiększyło się do 60 minut. Pół godziny godziny później, że “pociąg odjedzie za ok. 10 minut trasą okrężną przez Olsztyn”. Ten ostatni komunikat wywołał u mnie wybuch śmiechu. Opowiedziałem najbliższym towarzyszom podróży poranne przygody żeby wyjaśnić czemu tak rozśmieszył mnie ten komunikat. Zaczęliśmy szukać w rozkładach ile czasu jedzie się do Olsztyna i później do Działdowa by oszacować o ile dłużej będziemy jechać Nasze przewidywania pewnie by się sprawdziły jakby linia z Olsztyna do Działdowa nie była jednotorowa, a nasz pociąg był jedynym jadącym objazdem. Ale nie uprzedzajmy faktów.



Aktu III jeszcze nie skończyłem, ale w skrócie wyglądał tak:

1605 planowy przyjazd do Iławy
1622 planowy odjazd z Iławy, rzeczywisty przyjazd do Iławy
1630 "na stacji w Iławie pociąg doznał 40 minut opóźnienia"
1647 zwiększenie opóźnienia do 60 minut
1715 "pociąg odjedzie za ok. 10 minut trasą okrężną przez Olsztyn"
1729 "pociąg gotowy do odjazdu"
1738 odjazd z Iławy
1837 "planowany dojazd do Warszawy Wschodniej 21.20"
1924 Olsztyn Zachodni
1928 Olsztyn Główny
1930 "Krótki postój techniczny, maksymalnie 10 minut"; Planowane opóźnienie 150 minut
1950 odjazd z Olsztyna
2135 Działdowo
0330 przyjazd do Krakowa

W Warszawie byłem kilka minut przed północą, planowy przyjazd: 19.09.

Z notatek z podróży powstał taki wiersz:

W podróży mija
dwunasta godzina
everything is possible
gdy TLK gna
przez pętlę krzyżacką
znad morza do Tatr

Suplement

W pociągu poznałem poetkę z Gdańska, Monikę Niżygorocką, mieszkającą wtedy w Krakowie, oto jej opis naszej podróży:

brytyjsko rozśmieszeni
przez państwowe koleje
opletliśmy łąki lasy rzeki jeziora
nieubłagalny czas
konduktorom nie straszny
nam również nie był
zainspirowani absurdem
pokonaliśmy wszelkie wymiary
czasowe
przestrzenne
racjonalne
dalekosiężne
małostkowe
choć nie możemy podziękować
kolejom za jakość usług
i nie dołączono ulotki
do przeczytania przed zażyciem
chęci przejazdu przez całą Polskę
to wyrazimy jednak wdzięczność
za uśmiech
brytyjsko rozśmieszonych
pasażerów

W prasie

Post scriptum

Życie dopisuje kolejne rozdziały do tej niesamowitej podróży. Minęło 16 miesięcy i znów z Moniką jechaliśmy pociągiem, tym razem z Krakowa. Już jako dwoje zakochanych w sobie ludzi.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz