środa, 12 czerwca 2013
Program lojalnościowy
"...chcielibyśmy zaprosić Cię do wyrażania swojej opinii o każdym [produkcie], bądź części z nich. Za udzielone opinie będziemy szczególnie wdzięczni. Na jej dowód przyznamy Ci 0.00 pkt w naszym programie lojalnościowym!"
niedziela, 9 czerwca 2013
Jak myśliwiec. Czyli problemy z GPSem
Wychodząc z kwatery włączyłem GPS. Wszystko było OK do momentu gdy przechodziłem koło latarni w Krynicy Morskiej. Tam nagle zostałem spozycjonowany mniej więcej pół kilometra w głąb morza. Restart urządzenia nie pomógł. Ponieważ tego dnia jeszcze nie sprawdzałem swojej pozycji to nie wiedziałem czy tak jest cały czas, czy dopiero teraz tak się zrobiło. Że stało się to dopiero przy latarni dowiedziałem się później ze śladu, ale o tym dalej. Zastanawiałem się nawet czy do kogoś zadzwonić i zapytać czy może jakaś wojna się zaczęła, ale włączenie GPSa w telefonie pokazało, ze wszystko jest normalnie. Po drodze próbowałem jeszcze kilka razy zrestartować urządzenie jednak nie na wiele się to zdało. W końcu, w czasie przerwy w Kątach Rybackich, wyłączyłem odbiornik na dłużej. Tym razem pomogło. Ślad od Kątów mam już dobry. W kolejne dni już problemów nie miałem. Czary jakieś.
Nie dość, że ślad od Krynicy do Kątów mam pół kilometra od brzegu, to jeszcze na wysokości od 250 do 1000 metrów. Ale co się dziwić, skoro z Krynicy wystartowałem z prędkością prawie 350 km/h. Później zrobiłem zwrot nad Zalewem Wiślanym i przeleciałem nad morze z poddźwiękową prędkością 1150 km/h. Nad morzem już zwolniłem i poruszałem się z prędkością pieszego. Później jeszcze tylko szybki zwrot nad Kątami Rybackimi przy 715 km/h i kilkunastominutowa przerwa w pracy odbiornika przywróciła zwyczajne odczyty.
Nie dość, że ślad od Krynicy do Kątów mam pół kilometra od brzegu, to jeszcze na wysokości od 250 do 1000 metrów. Ale co się dziwić, skoro z Krynicy wystartowałem z prędkością prawie 350 km/h. Później zrobiłem zwrot nad Zalewem Wiślanym i przeleciałem nad morze z poddźwiękową prędkością 1150 km/h. Nad morzem już zwolniłem i poruszałem się z prędkością pieszego. Później jeszcze tylko szybki zwrot nad Kątami Rybackimi przy 715 km/h i kilkunastominutowa przerwa w pracy odbiornika przywróciła zwyczajne odczyty.
wtorek, 4 czerwca 2013
Lubimy kląć publicznie
Wymyśliłem sobie, że najlepiej będzie pojechać Polskim Busem o 5.30. Lubię takie poranne wyjazdy, bo nawet jak uda mi się szybko spakować, tak jak tym razem, to i tak w nocy się nie prześpię bo po prostu rano się nie obudzę. Teraz nawet spróbowałem przespać się po przyjściu z pracy. Efekt był taki, że zamiast spać godzinę spałem dwie przesypiając budziki. Po obudzeniu dokończyłem pakowanie i... Nie pamiętam, pewnie porobiłem coś na PoPiasku.pl. Autobus miałem o 4.22, na przystanek tylko kilka minut, ale na wszelki wypadek wyszedłem już o czwartej. Zobaczyłem nawet jakieś przejeżdżające samochody. - Nie jest źle - pomyślałem - Krakowskie jeszcze nie zamknięte. Jednak coś mnie tknęło żeby wczytać się w rozkład. Co prawda internet mówił, że to dobry przystanek, ale... No tak, w nocy z 29 na 30 maja autobus jedzie inną trasą. Spoko, mam czas, przejdę się. Minąłem Pałac Prezydencki, zobaczyłem bariery zamykające ulicę, doszedłem do Uniwerku i spojrzałem na przystanek. - Zaraz, przecież tam było napisane, że N44 jedzie Królewską i przez Pl. Piłsudskiego. On jedzie zupełnie inną trasą! Czasu zostało już mało - muszę biec. Nie ma to jak biegać po ulicy z plecakiem. Uff, na przystanek trafiłem 30 sekund przed autobusem. W nocnym po raz kolejny potwierdziło się, że po kanarach widać, że nimi są.
Czekam na Metrze Młociny. Zza autobusu, który stoi obok zaczyna przebijać się mocne światło. Chyba będzie dziś ładny dzień. To fajnie, ostatnie dni były deszczowe, wieczorem była burza. Dzisiaj może wreszcie będzie ładnie. Nim podjechał autobus przez przystanek przeszedł się pracownik przewoźnika z kwitami bagażowymi. Znowu inaczej. Ciekawe, że PB nie może się dorobić stałej procedury. Oklejam plecak, staję w miejscu w którym wydaje mi się, że będzie luk bagażowy. Podjeżdża autobus. Jednak źle stanąłem - od luku oddziela mnie filar i tłum ludzi. To też by się przydało jakoś ucywilizować. Co chwilę, ktoś podający bagaż przede mną nie ma jeszcze kwitu. Gdy w końcu udaje mi się nadać plecak i wejść do autobusu moje ulubione miejsca na dole są już zajęte. Idę na górę. Jest trochę wolnych miejsc. Wolnych? Tylko pozornie - to miejsca tych co nadawali bagaż, a jadą z kimś. Wygląda na to, że będę jechał w ostatnim rzędzie. To ze słuchania Stryczka będą nici. Okazuje się jednak, że dziewczyna siedząca w przedostatnim rzędzie przesiada się do świeżo poznanych chłopaków z końca. Czyli jednak będę miał dostęp do gniazdka. Bez niego telefon by mi nie wytrzymał.
Chłopaki z ostatniego rzędu głośno rozmawiają. Pomiędzy nimi, na środkowym fotelu, siada jeszcze jedna pani. Nie jest chyba najszczęśliwsza z tego miejsca, jednak włącza się w rozmowę. Mówi, że właśnie wyjeżdża odpocząć od swoich synów i że jej praca polega na słuchaniu. A tu... Później wyjdzie, że jest psychologiem. Towarzystwo znajduje sobie świetny temat do rozmowy - czy można kląć publicznie. Obie panie deklarują, że to lubią. Może niekoniecznie publicznie, ale jednak. Już mamy odjeżdżać, gdy okazuje się, że obok autokaru leży walizka. Jedna z pasażerek orientuje się, że to jej. Szybkie pakowanie i odjazd. Stryczek na uszy i już nie słyszę o czym mówią.
W którymś momencie orientuję się, że część cateringu została już rozdana. Przysypiając dalej słucham kazań. Najwyżej później puszczę je sobie jeszcze raz. Dojeżdżamy do Ostródy. Budka z hot-dogami jeszcze zamknięta. Czyli jednak śniadanie zjem w gdańskim McDonaldzie. Kierowcy się zmieniają. Nowy jest jakiś taki skulony, jakby się bał. Nagle widzę jak wyskakuje zza kierownicy i staje wyprostowany między autobusem, a moimi sąsiadami wracającymi ze sklepu z piwem. - Czytaliście panowie regulamin? Wiecie, że nie wolno... - Tak, tak, oczywiście, nie będziemy spożywać - odpowiadają potulnie.
Pani psycholog korzysta z tego, że moja współpasażerka wysiadła i przesiada się na miejsce obok mnie - też chce chwilę odpocząć. Chłopaki zaczynają się licytować z dziewczyną, kto z nich jest najstarszy. Odjazd. Stryczek znów na uszach. Dojeżdżamy do Gdańska. Towarzystwo z ostatniego rzędu wymienia się telefonami z kolejnymi dziewczynami siedzącymi w pobliżu. Przy wydawaniu bagażu znów nowość - trzeba podać kawałek numeru z kwitu bagażowego. Odbieram plecak i zostaję zaskoczony pytaniem - Jak dojechać na lotnisko? Jak to jest, że gdzie nie pojadę to ludzie mnie pytają jak się gdzieś dostać? Co ciekawsze, jak zapytają nie mnie, a ludzi obok to zwykle dostają błędną odpowiedź.
Wchodzę do Maca, właśnie zmieniają menu śniadaniowe na zwykłe. - Spóźnił się pan dwie minuty - mówi kasjerka. Jednak druga mówi, że jak chcę, to mogą jeszcze przez 15 minut sprzedać coś z porannej oferty. Biorę muffina i kajzerkę. Nawet smakuje jak kajzerka. Piszę smsa do Kuby, że postaram się zdążyć na wcześniejszy autobus. Po chwili odpisuje, że w takim razie szykują się z Magdą do wyjścia.
Czekam na Metrze Młociny. Zza autobusu, który stoi obok zaczyna przebijać się mocne światło. Chyba będzie dziś ładny dzień. To fajnie, ostatnie dni były deszczowe, wieczorem była burza. Dzisiaj może wreszcie będzie ładnie. Nim podjechał autobus przez przystanek przeszedł się pracownik przewoźnika z kwitami bagażowymi. Znowu inaczej. Ciekawe, że PB nie może się dorobić stałej procedury. Oklejam plecak, staję w miejscu w którym wydaje mi się, że będzie luk bagażowy. Podjeżdża autobus. Jednak źle stanąłem - od luku oddziela mnie filar i tłum ludzi. To też by się przydało jakoś ucywilizować. Co chwilę, ktoś podający bagaż przede mną nie ma jeszcze kwitu. Gdy w końcu udaje mi się nadać plecak i wejść do autobusu moje ulubione miejsca na dole są już zajęte. Idę na górę. Jest trochę wolnych miejsc. Wolnych? Tylko pozornie - to miejsca tych co nadawali bagaż, a jadą z kimś. Wygląda na to, że będę jechał w ostatnim rzędzie. To ze słuchania Stryczka będą nici. Okazuje się jednak, że dziewczyna siedząca w przedostatnim rzędzie przesiada się do świeżo poznanych chłopaków z końca. Czyli jednak będę miał dostęp do gniazdka. Bez niego telefon by mi nie wytrzymał.
Chłopaki z ostatniego rzędu głośno rozmawiają. Pomiędzy nimi, na środkowym fotelu, siada jeszcze jedna pani. Nie jest chyba najszczęśliwsza z tego miejsca, jednak włącza się w rozmowę. Mówi, że właśnie wyjeżdża odpocząć od swoich synów i że jej praca polega na słuchaniu. A tu... Później wyjdzie, że jest psychologiem. Towarzystwo znajduje sobie świetny temat do rozmowy - czy można kląć publicznie. Obie panie deklarują, że to lubią. Może niekoniecznie publicznie, ale jednak. Już mamy odjeżdżać, gdy okazuje się, że obok autokaru leży walizka. Jedna z pasażerek orientuje się, że to jej. Szybkie pakowanie i odjazd. Stryczek na uszy i już nie słyszę o czym mówią.
W którymś momencie orientuję się, że część cateringu została już rozdana. Przysypiając dalej słucham kazań. Najwyżej później puszczę je sobie jeszcze raz. Dojeżdżamy do Ostródy. Budka z hot-dogami jeszcze zamknięta. Czyli jednak śniadanie zjem w gdańskim McDonaldzie. Kierowcy się zmieniają. Nowy jest jakiś taki skulony, jakby się bał. Nagle widzę jak wyskakuje zza kierownicy i staje wyprostowany między autobusem, a moimi sąsiadami wracającymi ze sklepu z piwem. - Czytaliście panowie regulamin? Wiecie, że nie wolno... - Tak, tak, oczywiście, nie będziemy spożywać - odpowiadają potulnie.
Pani psycholog korzysta z tego, że moja współpasażerka wysiadła i przesiada się na miejsce obok mnie - też chce chwilę odpocząć. Chłopaki zaczynają się licytować z dziewczyną, kto z nich jest najstarszy. Odjazd. Stryczek znów na uszach. Dojeżdżamy do Gdańska. Towarzystwo z ostatniego rzędu wymienia się telefonami z kolejnymi dziewczynami siedzącymi w pobliżu. Przy wydawaniu bagażu znów nowość - trzeba podać kawałek numeru z kwitu bagażowego. Odbieram plecak i zostaję zaskoczony pytaniem - Jak dojechać na lotnisko? Jak to jest, że gdzie nie pojadę to ludzie mnie pytają jak się gdzieś dostać? Co ciekawsze, jak zapytają nie mnie, a ludzi obok to zwykle dostają błędną odpowiedź.
Wchodzę do Maca, właśnie zmieniają menu śniadaniowe na zwykłe. - Spóźnił się pan dwie minuty - mówi kasjerka. Jednak druga mówi, że jak chcę, to mogą jeszcze przez 15 minut sprzedać coś z porannej oferty. Biorę muffina i kajzerkę. Nawet smakuje jak kajzerka. Piszę smsa do Kuby, że postaram się zdążyć na wcześniejszy autobus. Po chwili odpisuje, że w takim razie szykują się z Magdą do wyjścia.
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)