Wychodząc z kwatery włączyłem GPS. Wszystko było OK do momentu gdy przechodziłem koło latarni w Krynicy Morskiej. Tam nagle zostałem spozycjonowany mniej więcej pół kilometra w głąb morza. Restart urządzenia nie pomógł. Ponieważ tego dnia jeszcze nie sprawdzałem swojej pozycji to nie wiedziałem czy tak jest cały czas, czy dopiero teraz tak się zrobiło. Że stało się to dopiero przy latarni dowiedziałem się później ze śladu, ale o tym dalej. Zastanawiałem się nawet czy do kogoś zadzwonić i zapytać czy może jakaś wojna się zaczęła, ale włączenie GPSa w telefonie pokazało, ze wszystko jest normalnie. Po drodze próbowałem jeszcze kilka razy zrestartować urządzenie jednak nie na wiele się to zdało. W końcu, w czasie przerwy w Kątach Rybackich, wyłączyłem odbiornik na dłużej. Tym razem pomogło. Ślad od Kątów mam już dobry. W kolejne dni już problemów nie miałem. Czary jakieś.
Nie dość, że ślad od Krynicy do Kątów mam pół kilometra od brzegu, to jeszcze na wysokości od 250 do 1000 metrów. Ale co się dziwić, skoro z Krynicy wystartowałem z prędkością prawie 350 km/h. Później zrobiłem zwrot nad Zalewem Wiślanym i przeleciałem nad morze z poddźwiękową prędkością 1150 km/h. Nad morzem już zwolniłem i poruszałem się z prędkością pieszego. Później jeszcze tylko szybki zwrot nad Kątami Rybackimi przy 715 km/h i kilkunastominutowa przerwa w pracy odbiornika przywróciła zwyczajne odczyty.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz